poniedziałek, 25 września 2017


POBIERZ BEZPŁATNIE KSIĄŻKI NA STRONIE KSIĘGARNI




MAMUSIU, DLACZEGO MAM SIUSIACZA, JEŚLI JESTEM DZIEWCZYNKĄ?

Ile jeszcze upłynie czasu, zanim w Polsce padnie takie pytanie, nie wiemy, ale wiemy, że trend zwany skrótowo „gender” zbliża się do nas wielkimi krokami i jeśli chcemy być nowoczesnym krajem Europy i świata, będziemy musieli odpowiedzieć TAK na jego zasady, detale i niuanse. Bo jeśli zgodnie z pisowsko-katolicką subkulturą odpowiemy NIE, natychmiast spadniemy w rankingu Unii Europejskiej oraz wszystkich tych przodujących krajów, które pozują na nowoczesne przynajmniej w dziedzinie „kultury seksualnej”, w tym wychowania seksualnego w domu i szkole.

Kraje Europy zachodniej takie jak W. Brytania, Francja, Niemcy oraz Skandynawia podążają za tym trendem w zawrotnym tempie, zaś sprawy seksualnej świadomości społeczeństw traktują pierwszoplanowo, zaraz za zbrojeniami i handlem bronią. Trochę wolniej ten proces przebiega w Stanach Zjednoczonych, ponieważ tam poszczególne stany mają wolną rękę we wprowadzaniu w życie federalnego programu, podobnie jak legalizowanie marihuany i innych środków towarzyskiej relaksacji, a więc wprowadzanie w życie oprawionej w ramki przepisów i praw zasady podstawowego nauczania seksu w szkole, również odbywa się w niejednakowym tempie. Natomiast w ogonie pod tym względem wloką się kraje od wieków katolickie, gdzie nadal jeszcze pokutuje przestarzała i niemodna średniowieczna moralność. Takie na przykład jak Polska.

Federacja Rosyjska odpowiedziała zdecydowanie NIE na próby infiltracji społeczeństwa przez „postępowe” grupy seksualnych teoretyków oraz praktyków próbujących przepchnąć swoje przekonania podczas demonstracji pod tęczowymi sztandarami. Wywołało to oburzenie nie tylko idących z duchem czasu krajów Zachodu, ale również wszystkich organizacji społecznych, w tym tych, które zajmują się prawami kobiet, dziecka i człowieka. Do ogólnoeuropejskiej rusofobii doszła jeszcze jedna etykieta: Otóż Rosja jest krajem zacofanym pod każdym względem, gnębiącym swoich obywateli poprzez wtrącanie się w ich życie prywatne, a głównie w ich orientację seksualną, do której mają niezbywalne prawa. W ramach demonizowania Rosji i propagandowej rusofobii oskarżono rosyjski parlament, policję i Putina o prześladowania i aresztowania tych, którzy poważyli się odważnie protestować domagając się legalizacji jednopłciowych związków małżeńskich, adopcji dzieci chcianych i aborcji dzieci niechcianych oraz operacji zmiany płci za państwowe pieniądze. Zachodnie media przez jakiś czas puszczały fałszywe informacje o więzieniach w Rosji pełnych pedałów i lesbijek, torturach oraz prześladowaniach dewiantów w muzułmańskiej Czeczenii. Tylko patrzeć, jak USA zainicjują kolejną zbrojną krucjatę, która obok walki o pokój, demokrację, sprawiedliwość oraz prawa człowieka (a la USA oczywiście!), będzie wprowadzać orientację seksualną, czyli prawo do demonstrowania różnego rodzaju dewiacji. Dowodem są zarzuty wymierzone w nadal purytańskie Chiny, Indie i inne kraje azjatyckie, których orientacja seksualna jest jeszcze zgodna z Naturą i jej prawami.

Jakie to prawa? Wszyscy dobrze wiemy, że z małymi wyjątkami wszystko co żyje na tej planecie posiada dwie płci. Jedynie człowiek, zwany tu i ówdzie „szczytem Stworzenia”, może sobie pozwolić na luksus posiadania dewiacji seksualnych. Gdybyśmy chcieli podzielić ich na grupy, musielibyśmy zacząć od głównego podziału na lesbijki i homoseksualistów, u których psychiczno-mentalna orientacja seksualna nie zgadza się z fizyczną płcią „przydzieloną” podczas zapłodnienia. Pierwszą grupę, lesbijek, dzielimy dalej na dwie grupy – wiemy bowiem, że w związku partnerskim dwóch kobiet, jedna z nich jest na ogół bardziej „męska”, a druga bardziej „kobieca”. Podobnie rzecz się ma z homoseksualistami płci męskiej, z których jeden jest bardziej „męski”, a drugi „kobiecy”. Tego typu orientacja odzwierciedla się w rolach, jakie spełniają poszczególne strony związku podczas wspólnego życia pod jednym dachem, a także – a może przede wszystkim – w łóżku.

Ten ogólny, podstawowy podział istniał od samego początku ludzkości. Dewiacje seksualne zawsze istniały, ale nie mówiło się o nich głośno, bądź dlatego, że to temat wstydliwy – co miało bezpośredni związek z nienaturalnością zjawiska – bądź dlatego, że zabraniały tego kanony religijne i zasady etyczno-moralnego kodeksu postępowania społecznego. Świadomość nienaturalności związku stworzyła potrzebę ukrywania się przed „normalnymi” ludźmi, co zapobiegało domysłom i plotkom.

Poza naturalnym istnieniem nienaturalnych zjawisk, są również zjawiska nienaturalne, które występują w nienaturalny sposób. Na przykład o ile te pierwsze są w pewnym sensie wrodzone, o tyle drugie są nabyte poprzez przebywanie w środowisku osób zaangażowanych w dewiacyjne uprawianie seksu. I tu leży pies pogrzebany. Dlatego rosyjscy ustawodawcy za przestępstwo kryminalne uważają propagowanie dewiacji wśród dzieci i młodzieży, czyli surowo zabrania się rozpowszechniania publikacji pornograficznych, a także magazynów, książek i filmów o tematyce związanej z nienaturalnymi metodami uprawiania seksu. Tymczasem trend „gender” zakłada, że po legalizacji jednopłciowych związków partnerskich, następnym krokiem będzie kwestia adopcji dzieci, ponieważ o ile w związku dwóch kobiet jedna z nich może „zrobić sobie dziecko” w taki lub inny sposób, o tyle w związku dwóch mężczyzn jedynym wyjściem jest adopcja dziecka.

W obu przypadkach „pojawienia się” dziecka w takich związkach, będzie ono wychowywane w takiej orientacji seksualnej, jaka panuje w tym związku. Inaczej mówiąc, adoptowana lub „zrobiona sobie” dziewczynka żyjąca w „rodzinie” lesbijskiej, ma wielkie szanse, żeby też zostać lesbijką – np. będzie miała nabyty lęk i niechęć w stosunku do płci przeciwnej. Analogiczna sytuacja występuje w męskim związku seksualnym, gdzie chłopiec może zostać homoseksualistą już od najmłodszych lat. Czyli „czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci”. Niewątpliwie okres dojrzewania u takich dzieci może zaowocować zainteresowaniem płcią przeciwną, ale ten skądinąd zupełnie naturalny pociąg może być stłumiony lub nawet całkiem zahamowany przez nieodpowiednie wychowanie od dziecka. A zatem adoptowanie, a następnie wychowanie przybranego dziecka jest w istocie wchodzeniem z butami do jego psychiczno-mentalnego wnętrza, z góry ustalając jego orientację seksualną, dopasowaną do orientacji opiekunów, czyli pogwałceniem jego prywatności i prawa stanowienia o sobie tak głośno propagowanego przez ten sam trend „gender”.

No ale ad rem jak mawiali starożytni Rzymianie. Leży przede mną ulotka wypuszczona ostatnio przez kontrowersyjną organizację Coalition for marriage, którą znalazłem w mojej puszce na listy. Naczelnym celem organizacji jest ostrzeżenie, że w australijskim parlamencie toczy się debata na temat ustawy o legalizacji jednopłciowych związków partnerskich i co za tym idzie zmiany lub modyfikacji szeregu praw i regulaminów dotyczących instytucji małżeństwa.

Ulotka ostrzega, że głosując TAK, Australijczycy zgadzają się na legalizację i w związku z tym są za postawieniem na głowie wszystkich dotychczasowych zasad związanych z legalnym współżyciem pod jednym dachem dwojga lub dwóch współmałżonków.

Wśród wielu aspektów małżeństwa, takich na przykład jak wspólnota własności majątkowej, dziedziczenia majątku, zawarcia związku i jego rozwiązania (separacja i rozwód) itd., na ostrzu noża postawiona została kwestia dzieci, która w związku partnerskim odgrywa jedną z ważniejszych ról. Jak wyżej powiedziano, lesbijki mogą mieć dzieci w wyniku „odskoku na bok” i wejścia w chwilowy związek z przygodnym mężczyzną lub poprzez in vitro. Związek męskich homoseksualistów oczywiście na to nie pozwala i jedynym rozwiązaniem jest adopcja. 

Ewentualna zmiana ustawy musi zatem wziąć pod uwagę jednoznaczne zrównanie pod względem prawnym dzieci pochodzących z tych jednopłciowych związków z pochodzącymi ze związków dwupłciowych. Mniej ważnymi innowacjami nowego systemu mają być takie posunięcia jak usunięcie ze wszystkich formularzy (w tym paszportowych) pytania o płeć, zmiana oznakowania toalet publicznych, zakaz zwracania się „per pani/pan” w tych krajach, gdzie to jest przyjęte (np. w Polsce, we Włoszech, w Hiszpanii itp.), czyli wyrzucenie ze zwyczajowych sposobów ekspresji w mowie i piśmie takich zaimków osobowych jak „on” i „ona”.

 Natomiast o wiele poważniejszym problemem są radykalne zmiany w systemie nauczania w szkole dzieci, które w olbrzymiej większości narodzone zostały jako normalne, dwupłciowe osobniki. Autorzy ulotki twierdzą, że głosowanie TAK, czyli zgoda na legalizację jednopłciowych związków, prędzej lub później musi się odbić na tym systemie w szkołach wszystkich rodzajów i stopni, czyli od przedszkola począwszy, na uniwersytecie skończywszy. Dzieci nie będą ubrane zgodnie ze swoją płcią, lecz zgodnie z dyktatem szkoły, która ustali znormalizowane umundurowanie uczniów ukrywające rzeczywistą płeć dziecka pod bezpłciowym ubraniem.

Szatnie, prysznice i toalety będą „wielopłciowe”, tzn. korzystać z nich mogą w tym samym czasie chłopcy i dziewczęta plus osobniki zaliczane do transgender, o ile takie w tej szkole się znajdą. Nawiasem mówiąc ta koncepcja wywodzi się z nowatorskiej, karkołomnej zasady mówiącej, że każdy człowiek ma prawo do określenia swojej orientacji seksualnej bez względu na płeć jaką przyniósł sobie wraz z narodzeniem. Na przykład urodzona dziewczynka może w pewnym momencie swojego dziecięcego życia postanowić, że od tej chwili nie jest już dziewczynką, lecz chłopcem, będzie zachowywać się, ubierać i mówić jak chłopiec, i zadawać się wyłącznie z chłopcami. Szkoła ma dać warunki do takiej zmiany, czyli zaprojektować odpowiedni mundurek i zapewnić „neutralne” otoczenie, w którym ta odmieniona dziewczynka będzie się czuła dobrze, zgodnie ze swoją nową orientacją seksualną.

Ulotka mówi dalej, że szkoła będzie uczyła od samego zarania, że sprawa płci jest płynna i nie zależy od względów biologicznych. Inaczej mówiąc, dziecko może sobie zmieniać płeć (we własnej imaginacji) dowolnie i tak często jak mu się spodoba, zaś szkoła i rodzina ma się temu podporządkować. Ulotka cytuje książkę „The Gender Fairy” (Bajka o płci), adresowaną do dzieci od czwartego roku życia w górę, która uczy dzieci, że żadne z nich nie może być nazywane chłopcem lub dziewczynką. Chłopcy, którzy uważają się za dziewczynki, powinni nosić dziewczęce ubrania (w domu i miejscach publicznych) oraz używać żeńskich toalet, dopóki wszystkie toalety nie zostaną „zneutralizowane”. Ulotka ostrzega, że gdy tylko przejdzie ustawa o jednopłciowych małżeństwach, do szkół wszystkich stopni (w tym również prywatnych i prowadzonych przez różne organizacje religijne), zostanie wprowadzony system pn. „Safe Schools” (Bezpieczne szkoły). Program ten jest normalnym następstwem wprowadzenia w życie ustawy i będzie obowiązkowy.

Powyższe modyfikacje praw i zasad etyczno-moralnych prowadzą prosto do ograniczenia praw rodzicielskich w stosunku do wychowywanego dziecka. Na przykład tam, gdzie wprowadzono obowiązkowy system „bezpiecznych szkół”, rodzice nie mogą odebrać dziecka z takiej szkoły. Jak oświadczył sędzia kanadyjskiego sądu, „szkoła może anulować prawa rodzica”.

Program nauczania w tych szkołach, które go wprowadziły, zawiera bardzo wczesną edukację seksualną, rozpoczynaną od pierwszej lub wstępnej klasy, czyli na ogół w wieku lat 5 – 6, choć wiele dzieci ma do czynienia z zabawkami i zabawami seksualnymi wcześniej, już od czasów przedszkolnych. Program „bezpiecznych szkół” przewiduje tłumaczenie dzieciom funkcji płciowych, budowy organów wewnętrznych i zewnętrznych, demonstracje obrazków i modeli, a następnie zachęcanie do próbowania i doświadczania samemu w przyciemnionym pokoju. To wszystko w ramach obowiązkowej lekcji.

Na koniec ulotka informuje, że głosowanie TAK, czyli zgoda na legalizację jednopłciowych małżeństw, jest równoznaczne z głosowaniem NIE w kwestii praw rodzicielskich, czyli praktycznie rezygnacją z tych praw. Tyle ulotka.

Program „bezpiecznych szkół” ma na celu anihilację „bullying”, czyli przezywania się i naśmiewania, upokarzania jednych dzieci przez drugie, tworzenia się w klasie zwalczających się „obozów” i innych antagonizmów na tle płciowym, rasowym, religijnym itd. Według teoretyków tego programu szkoła ma być wolna od tego typu przejawów niechęci i nienawiści poprzez zrównanie wszystkich uczniów. Bowiem, gdy zanikną różnice płciowe, w przypadku pojawienia się w szkole młodocianego pedała (lub chłopca posiadającego takie inklinacje) lub dziewczynki preferującej towarzystwo chłopców, nikt nie będzie zaskoczony i dziecko skrzywione bądź od urodzenia, bądź w wyniku wychowania w rodzinie jednopłciowej, nie będzie przedmiotem naigrywania się klasy.

Czy znaleziono panaceum na odwieczny problem znęcania się jednych uczniów nad drugimi, nie jestem pewien. Jestem jednak pewien, że opisane metody i posunięcia mogą jedynie zwiększyć zainteresowanie seksem zbyt wcześnie z wielkim i wieloaspektowym bagażem późniejszych problemów społecznych. Dewiacje seksualne są rzeczą normalną, ale nie są na pokaz. Nie są powodem do dumy i nie czynią człowieka wyjątkowym.

Szkoda tylko, że rządy wielu krajów zdają się patrzeć przez palce i starają się nie zauważać szkód jakie zostaną wyrządzone nowym pokoleniom. Zgoda na pogwałcenie odwiecznych praw i zasad społecznych dzisiaj, może stworzyć precedens mechanicznego podejścia do seksu jutro, zatracając nie tylko jego romantyzm, ale bezpowrotnie niszcząc emocjonalne, mentalne i duchowe aspekty seksualnego doznania.

Piotr Listkiewicz, Australia, wrzesień 2017



piątek, 18 sierpnia 2017



POBIERZ BEZPŁATNIE KSIĄŻKI NA STRONIE KSIĘGARNI


Z przyjemnością zawiadamiam, że ukazało się właśnie drugie wydanie "Poznaj siebie" 
oraz nowa książka "Droga za próg". Wszystkich zainteresowanych zapraszam na stronę Księgarni.



RUSOFOBIA


           
           W Lublinie, naprzeciwko UMCSu, był kiedyś (a może nadal jest) bar mleczny, gdzie studenci, zawsze bez grosza przy duszy, mogli się od biedy wyżywić. Wieść niesie, że bardzo, bardzo dawno temu, gdy ZSRR wojował z Afganistanem, pewnego dnia do baru zawitał student: „Są ruskie w Kabulu”? „Co?” – zdziwiła się bufetowa. „Ruskie w Kabulu” – powtórzył student. „Nie prowadzimy – odparła bufetowa – ale mogę podać zwykłe ruskie”. „Nie, nie – powiedział student – ruskie w Kabulu”, i wyszedł. Za dziesięć minut pojawił się następny. „Są ruskie w Kabulu?” „Nie ma”. Za chwilę trzeci, czwarty i tak dalej przez kilka godzin. Następnego dnia goście baru zobaczyli na szybie witryny duży napis: NIE MA RUSKICH W KABULU.

      A propos „ruskich”… Rosiewicz wyszedł kiedyś na estradę w podkoszulce z napisem na piersiach: NIE LUBIĘ RUSKICH. Ponieważ w tamtych czasach na wszystkich występach kabaretowych siedział na widowni cenzor, atmosfera zrobiła się gęsta i urzędnik państwowy już wstawał, żeby zrobić drakę, gdy Rosiewicz odwrócił się na chwilę i widownia zobaczyła, że na plecach jest wypisane: PIEROGÓW.

         Takie niewinne żarciki nie zapowiadały jeszcze ani rusofobii, ani niewytłumaczalnej nienawiści polskiego narodu do Ruskich. Do wszystkich Ruskich z niemowlętami urodzonymi wczoraj włącznie. Gdy tylko wspomni się o wschodnim sąsiedzie, słyszy się w odpowiedzi same pretensje. Pretensje bez jakiegokolwiek dowodu i uzasadnienia. Kiedy pytanie jest głębszej natury, rozmówca zaczyna się plątać i w końcu wychodzi, że nie wie, dlaczego nienawidzi Ruskich. Co poniektóry wywlecze pretensje o zabory, rzekomą rosyjską agresję będącą „gorącym” tematem zachodniej propagandy oraz czterdzieści pięć lat narzuconego nam ustroju socjalistycznego pilnowanego przez radzieckie wojska na terenie Polski.

       Jakoś tak się stało, że wybaczyliśmy Niemcom zarówno zabory, jak i hitlerowską okupację. Wybaczyliśmy również Francji i Wielkiej Brytanii za wypięcie się na nas w 1939 roku. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że uwaga większości Polaków zwrócona jest na Zachód, jako ucieleśnienie wszelkiego dobra, sprawiedliwości i luksusu. Te ciągotki w stronę zachodniej Europy najpierw, a następnie Stanów Zjednoczonych, wynikają z marzeń i tęsknot za iluzorycznym zachodnim „rajem na Ziemi”, w którym nie potrzeba pracować, a dolary rosną na drzewach. Pamiętam jak już w latach 50’ polskie media biły na alarm ostrzegając przed zachodnimi „podżegaczami wojennymi”, jak Gomółka i Cyrankiewicz grzmieli z mównic o „zgniłym Zachodzie” i pamiętam jakie to odnosiło skutki. Jeszcze bardziej nienawidziliśmy Ruskich, bo rusko-polscy politycy dosłownie i w przenośni „pluli na Zachód”, czyli bezcześcili przedmiot naszych tęsknot i marzeń.

        Minęło kilkadziesiąt lat, a sami przekonaliśmy się, że ta „ruska propaganda” – jeśli ją pozbawić szowinizmu – miała rację. Polacy zaczęli wyjeżdżać zagranicę, najpierw do DDRu, a następnie dalej, i oczywiście naocznie przekonywali się o tym, że jeśli się ciężko pracuje, to można żyć dostatnio na Zachodzie. Ci z nich, którzy mają oczy trochę szerzej otwarte, po jakimś czasie zaczynają zauważać tę „zgniliznę”, papierową „demokrację”, ciągłe podżeganie do wojny nuklearnej, problemy społeczne najcięższego sortu, w tym rasizmu, dyskryminacji kobiet, budzącego się faszyzmu, kryminalnej brutalności policji, przestępczych i narkotykowych gangów oraz niesprawiedliwości systemu kapitalistyczno-korporacyjnego. Ci z nas, którzy zakosztowali zachodniego „raju na Ziemi”, zaczęli z łezką w oku przypominać, jak to było za komuny.

      Jarek i Leszek „co ukradli Księżyc”, dwaj nieletni gwiazdorzy polskiego filmu, w czasach komuny pokończyli szkoły i studia za friko. Być może korzystali w tym czasie z letnich kolonii, obozów i wczasów również za psie pieniądze. Obowiązkowo chodzili do teatrów i kin za połowę ceny. I nie tylko oni, ale wielu innych, którzy dzisiaj „odkomunizowują” nasz kraj. Co oni mogą powiedzieć złego o komunie? Czy byli prześladowani za nieprawomyślne poglądy tak, jak to się dzisiaj dzieje? Czy nie mogli znaleźć pracy po studiach? Czy cierpieli większą biedę niż reszta narodu? Zaiste, przydałoby się więcej zdrowego rozsądku. Zamiast tego przyłączyli się do zachodniej, zimnowojennej rusofobii, czyli irracjonalnego strachu przed Ruskimi i tą zarazą zakazili nawet tych, którzy nie mając żadnego powodu, żeby nienawidzić Ruskich, zarażają tą nienawiścią następne pokolenia.

           Z czego się rodzi ten irracjonalny strach? Czy nie z nieczystego sumienia z powodu zapiekłej nienawiści wyssanej z mlekiem szumnie reklamowanej „matki-Polki”? Gdzieś tam na dnie podświadomości czai się przeczucie, że w zasadzie nie mamy za co nienawidzić Ruskich. Na dziesięć osób zaczepionych na ulicy, siedem odpowie, że nie cierpi Ruskich, ale gdy padnie następne pytanie „za co”, nie wiedzą co odpowiedzieć. „A bo to złodzieje” – można na przykład usłyszeć, ale gdy zapytamy „co panu ukradli”, odpowiada, że „no, nic, tak się to mówi”.

      Przypominanie zaborów, jest używaniem wytrycha do otwartych drzwi. Kto z obecnych rusofobów może coś konkretnego powiedzieć o zaborach, kto zna szczegółową ich historię? Dlaczego Polskę „rozebrano”? Kto był temu winien? Założę się, że oglądając obraz Matejki „Rejtan”, mało kto obecnie wie, o co tam chodzi. Kto zdradził, kto sprzedał Polskę zaborcom? Odpowiedź brzmi: Sami Polacy – a nawet powiem więcej – sam kwiat polskiej arystokracji. Czy można argumentować na temat „rosyjskiej agresji”? Poczytajmy prawdziwą historię obu krajów, nie tą, którą tworzy IPN. Ile razy Ruscy na nas napadli, a ile razy my na nich?

         A czterdzieści pięć lat „rosyjskiej okupacji” Polski? Kto nas nią obdarzył? Bez naszego udziału Europę podzielono na strefy wpływów, USA i Wielka Brytania wytyczyły nowe granice nie pytając nikogo o zdanie. Z Niemiec zrobiono dwa osobne państwa, a Polskę okrojono bez zgody Polaków. Granice w Afryce i na Bliskim Wschodzie wytyczono pod linijkę nie bacząc, że w ten sposób dzieli się bezlitośnie narody, grupy etniczne i religijne. Ale my, Polacy, nie bierzemy tego pod uwagę i wciąż patrzymy na Zachód, jakby stamtąd miało przyjść zbawienie – zaś patrząc w tamtą stronę, odwracamy się tyłkiem do wschodniego sąsiada, któremu zawdzięczamy tak wiele.

         Jak by na to nie patrzeć, ZSRR wyzwolił Polskę z niemieckiej okupacji. Na terytorium Polski zginęło kilkaset tysięcy radzieckich żołnierzy, polskie ziemie są dosłownie przesiąknięte ich krwią. To są fakty prawdziwej historii. Naszą wdzięczność wyrażamy rusofobią oraz bezczeszczeniem grobów i pomników wdzięczności wzniesionych za komuny, jednocześnie kłaniając się i podlizując Zachodowi, choć już wiemy, do jakiego stopnia jest „zgniły”.

        Lizusostwo jest obrzydliwą cechą. Tak jak cała klasa w szkole nie cierpi lizusów, podlizujących się nauczycielom w nadziei uzyskania lepszej lokaty pomimo miernych zdolności i wstrętu do pracy nad sobą – tak samo społeczeństwo ich nie lubi. A mimo to wielu, bardzo wielu Polaków posiada tę cechę w mniejszym lub większym stopniu zaawansowaną. W dawnych szlacheckich czasach takimi lizusami byli szaraczkowi szlachcice, którzy „trzymali się pańskiej klamki” pasożytując na magnackich dworach. Dzisiaj są też tacy, którzy wiszą u pańskiej klamki tych, co mają pieniądze zdobyte na brudnych biznesach, ludzi u władzy i tych, którym się powiodło. Czy nadal jest w Polsce zwyczaj urządzania podwójnych imienin? To znaczy jedno przyjęcie (skromniejsze) dla rodziny i prawdziwych przyjaciół, zaś drugie (wystawne) dla tych, których opłaca się zaprosić, bo „coś mogą” oraz mogą się przydać. Czy to nie jest czepianie się pańskiej klamki?

        Lizus jest klakierem, trollem, hipokrytą, który w swojego pana wierzy jak w ewangelię, patrzy mu z uwielbieniem w oczy, stara się zgadnąć jego myśli i przy każdej okazji nie szczędzi mu pochwał. Inaczej mówiąc pompuje pańskie ego tak długo, aż fortuna nie dokona zwrotu i zabraknie okruchów z pańskiego stołu – jak się kiedyś mówiło: Pańska łaska na pstrym koniu jeździ. Wtedy odwraca się i szuka innego pana i innej klamki.

       Myślę, że zabory nie trwałyby aż tak długo, gdyby Polacy wcześniej wzięli się za organizowanie narodowych powstań, zamiast czepiać się klamek zaborców i Napoleona. Ile zostało polskiej krwi przelane na innych ziemiach w obronie nie zawsze czystych interesów zagranicznych panów?

      Polscy rusofobi ochoczo przyłączyli się do post zimnowojennej rusofobii zachodniej. To też przejaw polskiego lizusostwa, hipokryzji i narodowej dulszczyzny. To jest też trzymanie się pańskiej klamki – w tym przypadku Waszyngtonu, Londynu i Brukseli. Oni nienawidzą Ruskich, to co, my mamy być gorsi? Przecież Ruscy nam to… i owo, i tamto zrobili, a my jeszcze nie mieliśmy okazji, żeby się odpowiednio odwdzięczyć. Nie, nie – nie za wyzwolenie spod władzy nazistów, lecz dlatego po prostu, że nienawiść do Ruskich jest w modzie.

     Dlaczego Zachód nienawidzi Ruskich? Ze strachu, który czai się w podświadomości przywódców, którym Rosja przeszkadza w realizacji brudnych imperialistycznych planów. Wmawia się narodom wyimaginowane koncepcje i „fakty”, że Rosja stanowi zagrożenie dla pokoju światowego, stabilizacji gospodarczej i demokracji. Demokracji na zachodnią modłę oczywiście. Rosja jest jedynym straszakiem, który czai się w wyobraźni tych, którzy mają nieczyste sumienia. Ten strach rodzi się ze zmyślonych podejrzeń i oskarżeń, które tak wbiły się umysły, że stały się goebelsowską prawdą oraz z niejasnego poczucia, że Rosja rzeczywiście może iść prostą drogą, uczciwie, zgodnie z prawem. Zachodni establishment dobrze wie, że prowadzi podwójną grę, politykę kłamstw, nieuczciwości, krętactwa i że stawia się ponad prawem. Zdaje sobie sprawę, że wzbierający wrzód musi któregoś dnia pęknąć. Każdy krętacz i kłamca zostanie pewnego dnia zdemaskowany, i tego się boi.

        Polskiemu establishmentowi zależy, aby przypodobać się Zachodowi. Za wszelką cenę chcemy być „zachodni”, zwłaszcza dlatego, że obecnie od Ruskich dzielą nas tak wielkie kraje jak Białoruś i Ukraina. Wydaje się niektórym polskim politykom, że w ten sposób Polska przesunęła się nieco na Zachód i już nie jest krajem Europy Wschodniej. Przyłączenie się do zachodniej rusofobii w pewnym sensie nas nobilituje – robimy przecież to, co robi ukochana Ameryka, szykowna Francja, nadal jeszcze potężna Wielka Brytania. My, biedni i zacofani Polacy, jesteśmy razem z klasą panów, z istotami ludzkimi najwyższego gatunku.

        Putin jest „cichy i pokornego serca”, ale do czasu. Nie zapominajmy, że Putin jest graczem na arenie międzynarodowej. Jest szachistą i mistrzem japońskiej walki – od ludzi, którzy osiągnęli perfekcję w tych dziedzinach, oczekuje się rozwagi, logiki, cierpliwości i stalowych nerwów. Putin jest właśnie taki, „nie wadzi nikomu”, ale gdy go zaczepią, odpowie z całą siłą. Pomyślmy logicznie – czy będzie miał inne wyjście? Czy ktoś pomyślał, że każda próba uderzenia na Rosję z terenu Polski, spotka się z natychmiastowym odzewem, być może nuklearnym? Co z Polski pozostanie? Gdzie wtedy będą obrońcy z przereklamowanego NATO? Czy nie odwrócą się do nas tyłkiem jak W. Brytania i Francja w 1939?

         Pamiętajmy, że historia lubi się powtarzać.     

            

poniedziałek, 16 stycznia 2017

POBIERZ BEZPŁATNIE KSIĄŻKI NA STRONIE KSIĘGARNI

Z przyjemnością zawiadamiam, że ukazało się właśnie drugie wydanie "Poznaj siebie". Wszystkich zainteresowanych zapraszam na stronę Księgarni.

czwartek, 15 września 2016

NOWA KSIĄŻKA STUDIA ZA PRÓG !!!



Nowa książka pt. "Jogasutras Patanjalego w opracowaniu Marka Czekańskiego" jest już dostępna na naszym blogu. Jest to praca na temat tradycyjnej jogi, napisana przez średniowiecznego mistyka Patanjalego, zaliczana do mistycznej klasyki Indii. Praca ta jest unikalna na polskim rynku wydawniczym.

Kliknij:
https://app.box.com/s/xi64vjvdfrnby5zzqhs21mwtz2o6pv0l

Życzę miłej lektury!

wtorek, 18 września 2012

W SPRAWIE KOMENTARZY NA KANALE YOU YUBE (studiozaprog)


Zanim przejdę do omawiania dalszych części Ewangelii Jana, chciałbym ostrzec niektórych widzów, że ich komentarze będą wyrzucane, zaś ich autorzy blokowani. Sprawy, które poruszam omawiane są na bazie odwiecznych mistycznych nauk, które nie zostały wyssane z palca lub wzięte z sufitu. Jeśli komuś nie odpowiada taka interpretacja, a nie potrafi jej skontrować w sposób inteligentny i kulturalny, lepiej żeby przestał oglądać moje filmy, oszczędzając sobie czasu i nerwów. Pod każdym z nich jest miejsce przeznaczone na komentarze, co jednak nie znaczy, że forum mojego kanału może być miejscem do wyżywania się słownego, jak to jest w przypadku innych forów, gdzie im gorętsza „dyskusja” i więcej chamstwa, tym lepiej dla prowadzącego witrynę, bo zwiększa jej popularność. Moje forum służy do wymiany poglądów i szanuję czyjeś przekonania niezgodne z moimi, pod warunkiem, że wyrażane są spokojnie i rzeczowo.

Poruszane przeze mnie zagadnienia dotyczą spraw duchowych – jest to zatem sprawa delikatna i poważna. Jeśli ktoś próbuje je ośmieszać i w dodatku robi to w sposób niezgodny z kanonami przyzwoitości, świadczy to jedynie o jego lub jej poziomie inteligencji i kultury. Proszę zatem nie oczekiwać, że ja lub inni komentatorzy będą polemizować w tym samym stylu, robiąc z mojego kanału śmietnik. 

Ostrzegam również, że w obliczu tego co się ostatnio dzieje na świecie, wszelkie obraźliwe stwierdzenia na temat mistycyzmu nie będą traktowane pobłażliwie, zaś firma Google, do której należy YouTuba, może na moją prośbę pociągnąć do odpowiedzialności bezmyślnych autorów. Proszę nie liczyć, że ukrywanie się pod pseudonimem, uchroni autora lub autorkę od wykrycia jego/jej prawdziwej tożsamości. 

Publikowanie obraźliwych, szowinistycznych i rasistowskich treści napisanych w sposób prymitywny i bezmyślny przez ludzi, którzy nawet nie potrafią się prawidłowo wyrazić po polsku, świadczy o tym, jakich obrońców ma Kościół katolicki w Polsce. 

Piotr Listkiewicz

sobota, 11 sierpnia 2012


Ponieważ Studio "Za próg" rozpoczęło na You Tubie następny cykl pt. "Ewangelia Jana", warto zapoznać się z jednym z rozdziałów książki Johna Davidsona pt. "Ewangelia Jezusa - w poszukiwaniu jego prawdziwych nauk". Książkę tę można kupić na tym blogu w dziale "Księgarnia".

Mistyczna Ewangelia Jana


      Ewangelia Jana posiada charakter zupełnie odmienny od Ewangelii synoptycznych, a wcześni ojcowie Kościoła przypuszczali nawet, że jest ona ostatnią z wszystkich czterech. Celem jej autora jest przede wszystkim przekazać mistyczne nauki Jezusa tak, jak sam je rozumiał. Nawet przedstawienie wydarzeń historycznych jest często podporządkowane temu celowi, a jego opowieści są opowiadane w taki sposób, aby uwypuklić mistyczne znaczenie. Spowodowało to również, że szereg fabularnych opowieści znanych z Ewangelii synoptycznych uległo transformacji podczas tego procesu. Większa część tej Ewangelii posiada jednolitość stylu i sposobu przedstawiania nauk, czego nie można powiedzieć o pozostałych Ewangeliach.
      Na podstawie samej Ewangelii możemy wyciągnąć wniosek, że autor był zapoznany z tekstem Marka i prawdopodobnie Łukasza. Co się tyczy Ewangelii Marka, Jan do pewnego stopnia naśladował jego, co bardziej niezwykłą, frazeologię. Jednakże w odróżnieniu od Mateusza i Łukasza, nie przepisuje od Marka słowo w słowo. Wydaje się, że całe zdania podobne do zdań w Ewangelii Marka, przychodzą mu do głowy pod wpływem znajomości jego tekstu, podczas zastanawiania się nad konkretnymi wydarzeniami. Na przykład, w przypadku karmienia tłumów Marek i Jan mówią o chlebie za dwieście groszy31, mówią też jednakowo o kobiecie namaszczającej stopy Jezusa, że robiła to przy pomocy maści szpikanardowej płynącej, bardzo kosztownej, którą można było sprzedać drożej niż za trzysta groszy.32
      Jan dodaje nazwy miejsc i nadaje imiona osobom, anonimowym u Marka i Łukasza. Kobieta o nieznanym imieniu, która u Marka namaszcza stopy Jezusa, u Jana posiada imię Maria i jest siostrą Marty. Jan twierdzi, że pewna wioska – jak sformułowano u Łukasza – to Betania, gdzie mieszkały siostry.33 W czasie aresztowania Jezusa, gdy Piotr obcina ucho słudze najwyższego kapłana, Jan podaje imię tego sługi, które brzmi Malchus34, podczas kiedy Marek i Łukasz nie podają ani kto ucho obciął, ani komu je obcięto. W wielu przypadkach Jan zmienia również kolejność wydarzeń.
      Takie odniesienia i rzekome poprawki wraz z podejściem Jana do ogólnego przesłania i prezentacji wcześniejszych Ewangelii, doprowadziły wielu uczonych do konkluzji, że częściowo jego celem było skorygowanie i rozszerzenie tych wcześniejszych zapisów życia i nauk Jezusa, a zwłaszcza z duchowego punktu widzenia. Na przykład pominięte zostały opisy drzewa genealogicznego Jezusa, opowieść o narodzeniu z dziewicy, o kuszeniu przez Szatana, brak listy dwunastu apostołów, przemienienia oraz monologu w ogrodzie Gethsemane. Skrybowie i Saduceusze zostali zastąpieni bardziej ogólnym „Żydzi” lub czasami tylko faryzeuszami, natomiast oberżystów, opętanych przez demony i innych po prostu nie ma. Nie ma także apokaliptycznego przesłania, a żydowskie oczekiwanie Dnia Sądu i końca świata nadzorowanych przez Mesjasza, zastąpione jest poszukiwaniem „żywota wiecznego” w tym samym czasie, gdy jest się skazanym na grzech i śmierć w tym świecie.
      Pominięte zostały również znane z Ewangelii Marka, Mateusza i Łukasza powiedzenia i przypowieści. Nie ma Kazania na Górze ani na Równinie. W ich miejsce wstawiono wykłady Jezusa i jego dialogi z różnymi grupami ludzi. Wystarczy chociażby pobieżnie przestudiować te ustępy, aby dojść do przekonania, że powstały one z myślą o czymś zupełnie innym niż powiedzenia przypisywane Jezusowi w Ewangeliach synoptycznych. Ich styl i wyrażany przez nie proces myślenia jest całkowicie odmienny. Dlatego, choć nie ma wątpliwości, że przekazują głęboko mistyczne przesłanie, większość uczonych zgadza się z tezą, że są one wymysłem samego Jana, bazującym na naukach Jezusa.
      Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Jan jest po prostu pod wpływem helleńskich trendów, a – jak już powiedziano w przypadku Łukasza – tworzenie „fikcyjnych” przemówień i dialogów było rzeczą całkowicie normalną w literaturze greckiej i rzymskiej. A oto, co mówi na ten temat cytowany wcześniej Canon Streeter:

Biorąc to pod uwagę widzimy, że dawnym czytelnikom czwartej Ewangelii zapewne nawet nie przyszło do głowy, że przemowy wkładane w usta Jezusa można traktować jako dosłowny przekaz lub nawet jako kwintesencję rzeczywistych słów przez niego wypowiedzianych przy jakichś okazjach.
(B.H. Streeter, FGSO pp.370-371)

      W Ewangelii Jana sztuczna konstrukcja dialogów powoduje, że zaczyna nam się wydawać nieprawdopodobnym, aby takie konwersacje mogły w ogóle mieć miejsce. Rozmaici rozmówcy Jezusa niezmiennie mówią dokładnie to, co powinni – tzn. dobrze lub źle, ale zawsze tak, żeby Jezus mógł wyrazić to, co chce i nawiązać dialog, który ma zawrzeć w sobie sytuację zamierzoną przez autora. Na przykład Żydzi i faryzeusze są zazwyczaj „chłopcem do bicia”, bo nieustannie wychodzą z zewnętrznym, materialistycznym i dosłownym punktem widzenia, tylko po to, aby Jezus mógł ich pouczać. Na podobnej zasadzie, długie i często piękne wykłady przypisywane Jezusowi, są tworem autora, który w ten sposób chce wyrazić pewne prawdy duchowe.
      To naturalnie nie oznacza, że Ewangelia Jana nie oddaje akuratnie nauk Jezusa. Jeśli jej autor wiedział, o czym mówi i posiadał głęboki wgląd w nauki Jezusa, mógł on przekazać je bardziej akuratnie niż niektóre z oryginalnych powiedzeń zawartych w Ewangeliach Łukasza i Mateusza, które zostały podredagowane.
      W celu osiągnięcia tego celu autor korzystał z takich środków jak metafora, alegoria oraz dwuznaczniki. Nawet opowieści o cudach i innych wydarzeniach okazują się być przy bliższym przyjrzeniu się bardziej jak przypowieści o mistycznej wymowie lub służą jako motyw, wokół którego zbudowany jest wykład lub dialog. To samo naturalnie dotyczy Ewangelii synoptycznych, które nabierają życia i sensu, gdy rozpatrywane są jako alegorie i metafory. Ten sposób pisania był powszechny w tamtych czasach i utrzymał się przez wiele pokoleń. Na przykład wiele pism Starego Testamentu, które z pozoru wydawały się zapisami historycznymi, dawni rabini interpretowali jako alegorie. Patrząc z tej strony, Jan reprezentuje zlepek kulturowych cech grecko-żydowskich, co jest zresztą ogólnie rzecz biorąc ewidentne w jego Ewangelii. A oto, co wiele lat temu napisał uczony z dziedziny Nowego Testamentu, George Milligan:

Czwarty Ewangelista umyślnie decyduje się na ukazywanie znaczeń i przedstawianie faktów w taki sposób, że jego Ewangelia jest studium, a nie zbiorem faktów historycznych sensu stricto z życia Jezusa.
Ta jego cecha jest tak wiodąca, że w pewnych kołach doprowadziła do przekonania, że ta Ewangelia jest niczym innym, jak przewijającą się alegorią, w której autor specjalnie umieścił wymyślone sytuacje i skomponowane przez siebie mowy, w celu pełniejszego uzmysłowienia ludziom koncepcji ideału Chrystusa, która nim owładnęła.
(George Milligan, NDT pp.156 – 157).

      Wprawdzie z częstymi aluzjami mistycznymi i dwuznacznikami będziemy mieli do czynienia dalej, w miarę spotykania ich w omawianym tekście, ale niechaj kilka z nich już teraz posłuży nam za ilustrację naszych tez. Wiemy już na przykład, że w odróżnieniu od fabuły Ewangelii synoptycznych, według Jana Jezus został ukrzyżowany w ten dzień, kiedy paschalne jagnięta były składane w ofierze. To pasuje do wcześniej przedstawionej symboliki Jezusa jako Baranka Bożego, który ofiarowany jest, aby zgładzić grzech tego świata oraz nadaje sensu jego unikalnemu i symbolicznemu wykładowi na temat jedzenia ciała i picia krwi Syna Bożego. Takie potraktowanie opowiastki Marka wskazuje na przekonanie Jana, że zewnętrzne aspekty życia Jezusa i jego śmierci nie mają większego znaczenia w zetknięciu z ich aspektami duchowymi. Jan w pozytywny sposób podchodzi do Ewangelii Marka i zawartych w niej dosłownych interpretacji, ale na plan pierwszy wysuwa duchową stronę zagadnień. Jego Ewangelia jest zatem nie tyle odpowiedzią na dosłowności i eksternalizacje szerzące się w łonie chrześcijaństwa, których Ewangelia Marka była jedynie odzwierciedleniem, lecz chcąc być zgodnym z potrzebami swoich czasów, rzadko kiedy ukazuje swoją interpretację w sposób konkretny. A oto, co mówi następny uczony z dziedziny Nowego Testamentu, Donald Riddle: Jan tak skutecznie ukrył znaczenie przedstawianych wersetów, że dla wielu czytelników były one trudne do zrozumienia. (D.W. Riddle, GOG p. 234).
      Na przykład rozmowa Jezusa z kobietą samaryjską35 przy studni Jakubowej jest osnuta wokół metafor studni i wody, umożliwiając Jezusowi ukazanie różnicy pomiędzy wodą tego świata a Żyjącą Wodą Słowa.
      Istnieje wiele przykładów tego rodzaju dialogów w Ewangelii Jana. Na przykład, kiedy Żydzi pytają jako ten umie Pismo, gdyż się nie uczył?, Jan daje do zrozumienia, że mistycy dostają swą wiedzę z wewnątrz i nie potrzebują zewnętrznego nauczania. W związku z tym odpowiedź Jezusa: nauka moja nie jest ci moja, ale tego, który mię posłał36 jest kontynuacją zamysłu autora.
      Również korzystanie z dwuznaczników jest bardzo częste w czwartej Ewangelii. Na przykład: Póki światłość macie, wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości. (Jan XII:36). Autor używa tu wielokrotnej gry słów, biorąc za przedmiot słowo światło. Póki macie światłość oznacza dopóki jesteście żywi w ludzkiej postaci. Póki macie światłość oznacza również bycie z tym światłem, które jest postacią Zbawiciela. W obu przypadkach – jak radzi autor słowami Jezusa – oznacza to wierzenie w mistyczne Światło, w Boga w sobie; oznacza poszukiwanie Go, abyście byli synami światłości, synami Ojca i prawdziwymi poszukiwaczami wewnętrznego Boskiego Światła.
      Pod wieloma względami większość Ewangelii Jana jest skonstruowana w formie długiej homilii osnutej na jej prologu, który wyraża mistyczną doktrynę Logos, które przychodzi do tego świata jako Słowo co ciałem się stało w celu zbawiania dusz. Wszystkie inne zagadnienia skupiają się wokół tego krótkiego wstępu, o czym się będziemy przekonywać naocznie w miarę dalszej analizy. Okazuje się zatem, że Ewangelia Jana przekazuje podstawowe mistyczne przesłanie. Jan nie zwraca zbytnio uwagi na czysto ludzkie aspekty postępowania ścieżką mistyczną, co uwypuklają Mateusz i Łukasz. Kazanie na Górze oraz wiele powiedzeń i przypowieści wziętych z Q zajmują się ludzką walką o przeżycie duchowego życia, natomiast Ewangelia Jana przedstawia pryncypia będące podstawą ścieżki mistycznej. Tym sposobem wzmacnia – prawdopodobnie całkiem świadomie – wcześniejsze Ewangelie, docierając do mistycznych fundamentów, na których oparte były nauki Jezusa, które one przedstawiały.
      Oczywiście istnieje wiele odmiennych opinii i teorii wśród uczonych, którzy próbują jakoś sobie poradzić z charakterem Ewangelii Jana. Niektórzy próbowali analizy źródeł, która okazała się tak bardzo owocna w przypadku Ewangelii synoptycznych, a głównie Mateusza i Łukasza. Inni sugerowali scenerio „dwóch autorów”, gdzie dialogi i wykłady stworzone przez jednego autora zostały pocięte i wklejone w fabułę stworzoną przez drugiego. Lecz to nie całkowicie wyjaśnia spójności narracji z wykładem, ani odczuwalnej jedności w dialogach.
      Jest niewątpliwie prawdą, że są liczne oznaki późniejszych ingerencji edytorskich w Ewangelii Jana i możliwym jest również, że jakieś części manuskryptu zostały poprzesuwane. Na przykład ostatnie siedem wersetów rozdziału XIV kończy się słowami: wstańcież, pójdźmy stąd, po czym wykład ciągnie się dalej aż do końca rozdziału XVI, gdzie takie zakończenie pasowałoby o wiele lepiej. Sugerowano również kilka innych przemieszczeń w celu uporządkowania niektórych dziwnie nie pasujących sekwencji zarówno wśród wydarzeń, jak i dyskursów.
      Są również liczne miejsca, gdzie te same słowa powtarzają się jako części innego wykładu. Autorzy mają tendencje powtarzania pewnych fraz lub pojęć używając tych samych słów – mogło się zatem zdarzyć, iż autor Ewangelii Jana podczas układania dzieła skorzystał z ustępów, które przedtem napisał jako niezależne kawałki na temat Logos i Syna Bożego. Na przykład, przy pięciu różnych okazjach Jezus zapowiada swoje rychłe odejście poczynając od słów: jeszcze małą chwilę, maluczko lub podobnych, po czym następujące zdania są bardzo podobne37. Możliwym jest, że autor miał zamiar poddać swoją pracę procesom edytorskim, ale nigdy nie miał okazji tego zrobić. Być może zmarł, pozostawiając swe dzieło w postaci zbioru tabliczek lub arkuszy papirusu, a jakiś jego przyjaciel lub uczeń zrobił, co mógł, aby to opublikować, ale nie chciał wprowadzać żadnych poważniejszych edycyjnych zmian, choć zapewne nie raz nie był pewien, jakie zdanie autor chciał napisać. Jednakże wszystkie te możliwości nie odwodzą nas od przekonania, że w większości mamy do czynienia z dziełem tej samej osoby.
      Niektóre fragmenty Ewangelii Jana są przez większość uczonych uważane za nieautentyczne. Do takich należy przede wszystkim ostatni, XXI rozdział. Już w 1641 roku Hugo Grotius wylansował pogląd, że rozdział ten został dopisany przez zbór w Efezie, gdzie jak się ogólnie uważa, Ewangelia była pisana. Powody są dość złożone i nie mamy tu miejsca na szczegółowe rozważania tej sprawy, możemy jednak wskazać na kilka bardziej oczywistych aspektów. Przede wszystkim to rozdział XX doprowadza Ewangelię do końca:

Wieleć i innych cudów uczynił Jezus przed oczyma uczniów swoich, które nie są napisane w tych księgach.
Ale te są napisane, abyście wy wierzyli, że Jezus jest Chrystus, Syn Boży, a żebyście wierząc żywot mieli w imieniu jego.

(Jan XX:30,31)

      Do tego momentu większość Ewangelii, a zwłaszcza jej bardziej mistyczne partie, w sposób doskonale widoczny pisane są stylem charakterystycznym dla Jana. Jednakże po wersecie 31 rozdziału XX następuje kontynuacja tej samej Ewangelii, rozpoczynająca się od następujących słów:

Potem się zaś ukazał Jezus uczniom u morza Tyberyjadzkiego, a ukazał się tak.
(Jan XXI:1)

      Ostatni, dwudziesty pierwszy rozdział, który uczeni zwą „appendixem” (dodatkiem), nawiązuje do spraw i problemów chrześcijańskich tamtych czasów, o których będzie później. Przedstawia on również zrozumienie charakteru rezurekcji odmienne od tego, jakie reprezentuje reszta Ewangelii Jana. To samo tyczy się rozdziału dwudziestego. We wcześniejszych dialogach i wykładach rezurekcja według Jana posiada całkowicie duchową naturę, natomiast rezurekcja w rozdziałach dwudziestym i dwudziestym pierwszym nosi charakter materialistyczny, podobnie jak u Marka i w innych Ewangeliach. Analogiczna sytuacja występuje w przypadku wyjaśnień ponownego przyjścia u Jana, gdzie Jezus mówi, że „przyjdzie znowu” jako „Pocieszyciel”, czyli Duch Święty. W pozostałych Ewangeliach ponowne przyjście odbędzie się w sferze materialnej przy akompaniamencie apokaliptycznych wydarzeń, implikujących koniec świata, gdy Jezus przyjdzie, aby sądzić świat, a wszyscy powstaną ze swych grobów.
      Wydaje się zatem prawdopodobne, że podczas kiedy większość tej Ewangelii można przypisywać jednemu autorowi posiadającemu mistyczne dyspozycje, to jednak niektóre inne fragmenty zostały dodane zgodnie z chrześcijańskimi wierzeniami owych czasów, tak jak to widzimy u Marka i w pozostałych Ewangeliach synoptycznych, z którymi oryginalny autor Ewangelii Jana nie zgadzał się. Większa część Ewangelii, zaczynającej się od prologu i zawierającej dialogi i dyskursy ciągnące się aż do rozdziału XVII, niewątpliwie wywodzi się od tego samego autora, chociaż i ona nie uniknęła obcych wstawek i zmian edytorskich różnego typu. Dalsze części tekstu, zawierające głównie narrację, relacjonujące aresztowanie, proces i egzekucję Jezusa, mogą również pochodzić od tego samego autora, ale ze względu na występowanie poważnych różnic, ta teza nie jest zbyt pewna. Natomiast istnieje małe prawdopodobieństwo, żeby rozdział XX napisał autor głównego trzonu Ewangelii oraz jest zupełnie nieprawdopodobne, żeby napisał on rozdział XXI.
      Sprawa nie jest wcale prosta, a mając pod dostatkiem wiele naukowych teorii i sugestii, niemożliwym jest dokonanie pełnego osądu tego zagadnienia w tak skrótowej formie, na jaką nam pozwalają ramy niniejszej książki. Wydaje się pewnym jednak, że mistyczna esencja Ewangelii Jana została przepracowana później i również nabyła pewnych opisowych dodatków prawomyślnych w stosunku do chrześcijańskich doktryn, widocznych już wyraźnie w Ewangeliach synoptycznych.
      Jednakże nadal pozostaje otwartą kwestia, kto napisał mistyczną część tej tajemniczej Ewangelii oraz kto dołożył dodatki? Na to pytanie odpowiedź jest jak zwykle niepewna i jest od dawna przedmiotem poważnych sporów. Ewangelia Jana, taka jak ją teraz mamy, jest dziełem anonimowym. Choć przedostatni werset appendixu mówi o tym, że to, co powyżej napisano jest wspomnieniem ucznia którego miłował Jezus38, a którego tradycja zawsze identyfikowała z Janem, synem Zebedeusza, to jednak te dwa ostatnie wersety są jeszcze bardziej podejrzane niż cały appendix.
      Powody są proste. Po pierwsze, nie jest zbyt prawdopodobnym, żeby Jan mówił o sobie jako o kimś, kogo Jezus kochał bardziej niż pozostałych uczniów. Po drugie, tego wersetu nie ma w jednym z najwcześniejszych dostępnych manuskryptów, Codex Sinaiticus z IV w.  Po trzecie, chociaż cała Ewangelia pisana jest w trzeciej osobie, przedostatni werset pisany jest w pierwszej osobie liczby mnogiej (wiemy), zaś w ostatnim mamy pierwszą osobę liczby pojedynczej (tuszę). Z tego wysnuto wniosek, że przedostatni werset jest dalszym dodatkiem do dodatku, a wielu uczonych jest zdania, że ostatni werset zalicza się też do tej samej kategorii.
      Dalsze informacje możemy wyłuskać z trzech listów „Jana” należących do epistolarnej części Nowego Testamentu, których autorstwo tradycyjnie przypisuje się Janowi, autorowi Ewangelii. Zarówno drugi, jak i trzeci list przedstawiają autora jako Starszego, ale ponieważ są one bardzo krótkie i nie zawierają zbyt wielu nauk, jedyny pewny wniosek, jaki można z nich wyciągnąć, sugeruje przypuszczenie, że Starszy jest przywódcą, którego wpływy rozprzestrzeniły się dalej niż jego własny, lokalny zbór. List pierwszy Jana, podobnie jak Ewangelia jest anonimowy i w odróżnieniu od dwóch dalszych jest raczej czymś w rodzaju eseju pt. O Słowie Życia, zawierającego wiele podobieństw w formułowaniu myśli oraz frazeologii do dyskursów czwartej Ewangelii. Na tej podstawie mamy prawo przypuszczać, że list ten był pisany przez autora Ewangelii Jana – albo, że ów „Jan” był tak pochłonięty tą Ewangelią, że wyrażał się tak językiem, jak i sposobem formułowania myśli charakterystycznym dla niej. Czy jednak pierwszy list Jana oraz mistyczne części Ewangelii Jana były pisane przez Starszego, a jeśli tak, to kim on był?
      Euzebiusz cytował niejakiego Papiasa z II w. AD, który pisał w tym samym fragmencie o Janie, synu Zebedeusza oraz o Starszym Janie, którego również nazywał uczniem Pana. W innym miejscu Papias mówi po prostu Starszy39, jakby już sam ten tytuł wystarczał do jego identyfikacji. Wynika z tego, że Starszy był nie tylko innym Janem, ale był znaczącą personą w hierarchii kościelnej Małej Azji. Na przykład Polikarp, biskup Smyrny w Małej Azji zamęczony po 155 r. AD w wieku 86 lat, również twierdził, że jest uczniem Jana, który widział Pana40, lecz chociaż prawdopodobnie mówił on o Janie Starszym, to twierdzenie nie jest jednoznaczne.
      Czwarta Ewangelia datowana jest na ca 90 – 95 r. AD, chociaż niewiele jest przesłanek wskazujących na tak precyzyjną datę. Prawdopodobnie najistotniejszym argumentem jest fakt, że ponieważ jej autor wydaje się być zapoznany z Ewangeliami Marka i Łukasza, musiał swoją Ewangelię pisać po nich. Po drugie, autor nazywa protagonistów Jezusa Żydami, co wskazuje na czasy, kiedy różnice pomiędzy chrześcijanami a żydami były już wyraźnie zaznaczone, a to – jak się uważa – nastąpiło nie wcześniej niż u schyłku I w. AD.
      Gdybyśmy przypuścili, że Jan Starszy widział Jezusa i został jego uczniem jako młody człowiek, w czasach pisania Ewangelii musiałby być w wieku późnych lat siedemdziesiątych, zaś gdyby autorem był Jan Apostoł, musiałby on być nawet starszy. Czy jednak Jan Apostoł dożył tak późnego wieku? Według Ireneusza Jan mieszkał w Efezie i zmarł w bardzo późnym wieku za panowania cesarza Trajana (98 – 117 r. AD). Istnieje również list pisany pod koniec II w., zachowany przez Euzebiusza (c. 260 – 340), w którym Polikrates, biskup Efezu, pisze do Wiktora, biskupa Rzymu (189 – c.199), że Jan, ukochany uczeń, który kiedyś był wysokim kapłanem, został pochowany w Efezie.41 Ten sam Polikrates twierdził również, że Jan został zamęczony przypuszczalnie w Efezie, lecz inny wczesny dokument mówi, że Jan i jego brat Jakub zostali zabici przez Żydów, co raczej nie mogło mieć miejsca w Efezie, a jeszcze gdzie indziej mówi się, że zostali zamęczeni w Jerozolimie. Wszelako gdyby tak było, musiałoby to się wydarzyć przed upadkiem Jerozolimy, czyli przed rokiem 70 AD. Znowu zatem mamy do czynienia ze sprzecznymi informacjami i jak widać, nawet wcześni chrześcijanie nie byli pewni co do pochodzenia czwartej Ewangelii. Dawni ojcowie Kościoła mieli tendencje rozsiewania fałszywych informacji w niemniejszym stopniu niż sami kompilatorzy Ewangelii.
      Sytuacja komplikuje się dalej, ponieważ wczesnochrześcijańskie Kościoły chciały koniecznie udowodnić autentyczność i przypisać autorytet apostolski swoim lokalnym Ewangeliom w celu zyskania znaczenia przede wszystkim w oczach innych zborów i społeczności chrześcijańskich. Najlepszym przykładem jest Ewangelia Jana, która nie od razu została przyjęta przez Kościół rzymski, prawdopodobnie ze względu na jej związek z Janem Starszym oraz na chęci Kościoła z Małej Azji do umocnienia swojej pozycji. Taka była prawdopodobnie główna motywacja dopisania rozdziału XXI, a może nawet również rozdziału XX. Te zabiegi doprowadziły czwartą Ewangelię do lepszej zgodności z naukami Marka, zawartymi w Ewangelii powszechnie używanej w Rzymie. Pomogły one dopasować ją do chrześcijańskich wierzeń wylansowanych przez Ewangelie synoptyczne i listy Pawła, które zdążyły się już szeroko rozprzestrzenić we wschodnich i zachodnich zborach.
      Istnieje wiele dowodów na to, że Ewangelia Jana nie od razu została zaakceptowana przez ortodoksyjne chrześcijaństwo na innych terenach. Hipolit, biskup Rzymu w początkach III w., uważał za stosowne napisać Obronę Ewangelii i Apokalipsy Jana, a ponieważ nikt nie broni, jeśli nikt nie atakuje, oznacza to, że musiały być jakieś kontrowersje w sprawie akceptacji. Natomiast Gajus, jeszcze inny znaczący chrześcijański ojciec w Rzymie tamtych czasów, przypisywał autorstwo obu tych ksiąg pewnemu gnostykowi o imieniu Cerintus, który był współczesny apostołowi Janowi, zaś Epifaniusz i Pilaster mówili również o innych. Także usiłowania Ireneusza udowodnienia, że istnieją tylko cztery Ewangelie, ani jednej więcej, ani mniej, stwarza podejrzenie, iż przynajmniej jedna z czterech musiała być podejrzana.
      Bez wątpienia częściowym celem listu napisanego przez biskupa Polikratesa z Efezu do biskupa Wiktora z Rzymu, było wykazanie ważności Kościoła azjatyckiego poprzez wzmianki o Janie, Filipie i innych wielkich oświeconych wczesnego Kościoła w Azji Mniejszej. Albowiem Wiktor w chwili aroganckiego wzburzenia ekskomunikował zbory w Azji za nie kłanianie się woli Rzymu i przyjęcie innej daty Wielkanocy.
      Jeden z problemów dotyczących autorstwa czwartej Ewangelii polega na zbyt dużej liczbie Janów. Są niektóre ustępy w Apokalipsie, które są przypisywane jakiemuś Janowi i które posiadają pewne wspólne cechy z czwartą Ewangelią. Jednakże Apokalipsa jest tak złożonym i pomieszanym dokumentem, że lepiej będzie, gdy zajmiemy się nim osobno później.
      Tak więc, Ewangelia Jana w żadnym wypadku nie jest prosta w swej strukturze i nawet w świetle szczegółowych analiz przeprowadzonych przez wielu uczonych, nigdy nie udało się wyciągnąć żadnej konstruktywnej konkluzji co do tego, w jaki sposób jej rozmaite elementy zostały połączone razem. Jaka by jednak nie była prawda na ten temat, można stwierdzić definitywnie, że czwarta Ewangelia, którą popularnie zwiemy „Jana”, zawiera szereg bardzo istotnych, klarownych i pięknych tekstów mistycznych, do których będziemy mieli jeszcze wielokrotnie okazję powracać.


Przypisy:


1.  Zob. The Sources of the Second Gospel, A.T. Cadoux and The Gospel of Mark, B.H. Branscomb.
2.  Marek VI:30ff i VIII:1ff.
3.  Marek XV:16: „Lecz żołnierze wprowadzili go do dworu, to jest do ratusza, i zwołali wszystkiej roty.”
4.  Tedy widząc setnik, który stał przeciwko niemu, iż tak wołając oddał ducha, rzekł: Prawdziwie człowiek ten był Synem Bożym. (Marek XV:39).
5. W polskiej wersji NT we wszystkich przypadkach tego rodzaju występuje termin “setnik”, co jest dosłownym tłumaczeniem odnośnych słów łacińskiego i greckiego. (przyp. tłum.)
6. Biblia Tysiąclecia podaje nazwę regionu “dziesięciu miast” jako “Dekapol”. (przyp. tłum.)
7. Marek V:1-17.
8. Z polskojęzycznych wersji tylko Biblia Gdańska podaje „krainę Gadareńczyków”, zaś BW i BT mówią o „kraju Gerazeńczyków”. (przyp. tłum.)
9.    Łuk. XVI:18.
10. 2Moj. XII:22.
11. Jan I:29.
12. Jan XIII:27.
13. Mat. XXVII:5: A porzuciwszy one srebrniki w kościele, odszedł, a odszedłszy powiesił się. Act. I:18 BG: Tenci wprawdzie otrzymał rolę z zapłaty niesprawiedliwości, a powiesiwszy się, rozpukł się na poły i wypłynęły wszystkie wnętrzności jego. Biblia Gdańska potwierdza, że Judasz się powiesił, natomiast BT i BW jako przyczynę śmierci Judasza podają upadek. (przyp. tłum.)
14. Mieszkańcy jednej z prowincji Irlandii. Na podobnej zasadzie Polacy pokpiwają sobie z mieszkańców Wąchocka, Niemcy z mieszkańców Wysp Fryzyjskich itp. (przyp. tłum.)
15.   Zob. GOG, D.W. Riddle.
16. W oryginale jest „Gentiles”, co oznacza pogan nie-żydów z chrześcijańskiego punktu widzenia tamtych czasów. Wcześni chrześcijanie nie uważali żydów za pogan chociażby z tego względu, że chrześcijaństwo, a przynajmniej pewne jego formy, wyłoniło się z judaizmu i tradycji silnie zakorzenionej w Starym Testamencie – dlatego kiedy w pismach Nowego Testamentu (a zwłaszcza w Dziejach Apostolskich i Listach) mówi się o nawracaniu, zawsze występuje rozgraniczenie na żydów, czyli wyznawców religii judejskiej oraz na „Gentiles”, czyli wszystkich nie-chrześcijan i nie-żydów, tzn. zwyczajnych pogan lub wyznawców wszystkich innych religii; od łac. gentilis – poganin, obcy.  (przyp. tłum.)
17.  Marek III:13 i dalej: I wstąpił na górę, a wezwał do siebie tych, których sam chciał, i przyszli do niego. I postanowił ich dwanaście , aby z nim byli, a iżby je wysłał kazać Ewangieliję. Mat. V:1: A Jezus widząc lud, wstąpił na górę; a gdy usiadł, przystąpili do niego uczniowie jego. Mat. X:1: A zwoławszy dwunastu uczniów swoich, dał im moc nad duchy nieczystymi, aby je wyganiali, i uzdrawiali wszelką chorobę i wszelką niemoc.
18. Jak się domyślamy, mówiąc o Q i M mamy na myśli hipotetyczne dokumenty, które najprawdopodobniej nie zostały zachowane, a ich istnienie podejrzewamy na podstawie analizy innych, zachowanych pism z tamtej epoki. (przyp. tłum.)
19.    Mat. XXVIII:3
20.   Mat. XXVIII:4
21.   Mat. XXVIII:15.
22.   Mat. II:1,2.
23.  Zob. Josephus, Antiquities XVIII:26 – jest tam podana data w sposób następujący: „w 37 roku po pokonaniu przez Cezara Antoniusza pod Actium.” (czyli w 31 r. p.n.e.).
24.  Więcej na ten temat w HJPI pp.399-427.
25.  Zacytowany werset pochodzi z BG, zaś BW i BT mówią o „zbadaniu” i „przebadaniu”, co naturalnie nie koniecznie musi świadczyć o zrozumieniu. (przyp. tłum.)
26.  Kol. IV:14.
27.  2Tym. IV:11.
28.  Por. z wprowadzeniem do Ewangelii Łukasza w AuNT pp.117-118.
29.  Por. Thucydides, History of the Peloponnesian War I:XXII, TI p.39.
30.  Act. VII:56.
31. (Marek VI:37): A on odpowiadając, rzekł im: Dajcie wy im jeść. I rzekli mu: Szedłszy kupimy za dwieście groszy chleba, a damy im jeść? Jan VI:7: Odpowiedział mu Filip: Za dwieście groszy chleba nie dosyć im będzie, choćby każdy z nich mało co wziął.
32. Marek XIV:3-5: A gdy on był w Betanii, w domu Szymona trędowatego, gdy siedział u stołu, przyszła niewiasta, mając słoik alabastrowy maści szpikanardowej płynącej, bardzo kosztownej, a stłukłszy słoik alabastrowy, wylała ją na głowę jego. I gniewali się niektórzy sami w sobie, a mówili: Na cóż się stała utrata tej maści? Albowiem się to mogło sprzedać drożej niż za trzysta groszy, i rozdać ubogim; i szemrali przeciwko niej. Jan XII:3-5: A Maryja wziąwszy funt maści szpikanardowej bardzo drogiej, namaściła nogi Jezusowe, i utarła włosami swojemi nogi jego, i napełniony był on dom wonnością onej maści.Tedy rzekł jeden z uczniów jego, Judasz, syn Szymona, Iszkaryjot, który go miał wydać:Przeczże tej maści nie sprzedano za trzysta groszy, a nie dano ubogim?
33. Łuk. X:38: I stało się, gdy oni szli, że on wszedł do niektórego miasteczka, a niewiasta niektóra, imieniem Marta, przyjęła go do domu swego. Jan XI:1: A był niektóry chory Łazarz z Betanii, z miasteczka Maryi i Marty, siostry jej.
34. Jan XVIII:10; Łuk. XXII:50; Marek XIV:47.
35. Jan IV:5 i dalej: I przyszedł do miasta Samaryi, które zowią Sychar, blisko folwarku, który był dał Jakób Józefowi, synowi swemu. I była tam studnia Jakubowa; przetoż będąc Jezus na drodze spracowany, siedział tak na studni; a było około szóstej godziny. I przyszła niewiasta z Samaryi czerpać wodę, której rzekł Jezus: Daj mi pić!
36. Jan VII:14-18.
37. Por. Jan VII:33; XII:35; XIII:33; XIV:19; XVI:16-19.
38. Jan XXI:20 i dalej: “A Piotr obróciwszy się, ujrzał onego ucznia, którego miłował Jezus, pozad idącego, który się też był położył przy wieczerzy na piersiach jego, i rzekł był: Panie! któryż jest ten, co cię wyda?
39. Eusebius, History of the Church 3:39, HC p. 150, 152.
40. U Euzebiusza, History of the Church 4:14, HC p.167; from Irenaeus, Against Heresies III:III.4; cf. AHI pp.262-263.
41.  Eusebius, History of the Church 5:24, HC p.231.