czwartek, 10 listopada 2011

Z PERSPEKTYWY WŁASNEGO CHLEWA...

Ludzie zwierzętom zgotowali ten los...


Wiktoria Leśniakiewicz -




-Jak ja nie lubię poniedziałku! - łeb mi pęka po wczorajszym... - a tu jeszcze tyle roboty!
-Jak on dziś jedzie tym ciągnikiem, wściekł się czy co? Zlecę z niego i szlag mnie trafi!...

---oooOooo---

- Co to jest? Ciemno?... Płynę?... co mnie pcha? Wiruję? - co to jest?! Mamusia? Tatuś - to ja w wózeczku. O, dziadzio daje mi pieniądze na odpust w Biniszewie. He! - pierwszy papieros ukradłem stryjowi. Toż to całe moje życie! Jak w kinie - tylko „żywiej”! znowu wiruje mi w głowie! Tylko głowa, myśli, odczucia...
  Zimno, ależ zimno i deszcz leje jak z cebra, co to jest? Gdzie ja jestem? Przyczepa? Świnie? - i ja między nimi?
- Kurczę - obudźcie mnie! Zmora jakaś senna czy co?
- Baśka! Basia! - OBUDŹ MNIE!!!
Co one tak się pchają? Tłoczą! Kwiczą, ryczą - nie wytrzymam tego ryku. No nie, ten smród, gnój!...
- Jak łazisz knurze! Moje nogi!!! Co je straszysz stary idioto - klepał je będzie! No nie, zadepczą, zadepczą mnie...
- Kurde, te dechy maja takie zadziory i gwóźdź jakiś wystaje, o do licha! - rozdarłem sobie skórę! Krew!... Krew mi się leje, słabo mi. Nic nikogo to nie obchodzi?
- Hej ludzie! - pomóżcie mi się stąd wydostać, bo mnie zadepczą! Czy nikt mnie nie słyszy? Przecież pełno tu chłopów?  Jak można ładować tyle zwierząt na przyczepę, nie ma się jak ruszyć i jeszcze ten deszcz. Żadnej osłony! Żadnej plandeki!...
- No świnie, to świnie - lałem je nie raz po szynkach tylko klaskało, no i dobrze. Jak się obudzę, a wpadnę do chlewu, to nie daj Bóg! Pełno mam brudnej słomy w gębie, niedobrze mi, całą gębę mam w gnoju. Powietrza!!!
- Nieeee!!! NIEEE!!! - jak mnie niesiesz! - mój kręgosłup! (O Boże! - ja mam ogon?!?!?!... - co za rozdzierający ból!)
Tatuś! Tatuś! - Co za ulga. Nie, on mnie nie słyszy i nie widzi. Tato, to jaaaa!!! Jestem zwierzęciem?... Przecież myślę! Jestem! Widzę wszystko! Tatuś mnie kupił - no dobrze, że chociaż On... Ufff... - czysta słoma, dobre i to. O, dąb pod sklepem, to już blisko domu.
- Mamusia! Basia! - też mnie nie poznają?... Mamusia w czarnej sukience? Basia też? Co tu się dzieje? OBUDZIĆ SIĘ, OBUDZIĆ SIĘ ZA WSZELKĄ CENĘ! - Nie - co jest!? - do chlewa? Tato! - MNIE DO CHLEWA!?  Co jest do pioruna ciężkiego!? Dwanaścioro nas w boksie, nigdy nie myślałem, że to tu tak tłoczno...
- Nie obwąchuj mnie brudny warchlaku!
Położę się przy ścianie. Ależ tu brudno. Kładę się, wszystko mnie boli (mógłby ojciec wybrać trochę tego gnoju i dać świeżej podściółki, przecież jest na tyle słomy. No jak tu leżeć w takim szambie?).
- A tam, przecież w końcu się obudzę. To pierwsze, co zrobię, to pójdę do chlewu i posprzątam. Dam lepszej karmy, co mi tam, teraz na to wygląda, że ja jeden z nich. Rano powiem Baśce, że byłem świnią, ale będzie ubaw!... No, pamiętam, jak kiedyś mówiła, że Jola jej opowiadała jak kończyła jakiś tam kurs i medytowali i jej koleżance wyszło, że była faraonową, a ona pieskiem cesarzowej. Ja nie byłem na takich głupotach, a co mi się przytrafiło? - bez tych medytacji jestem świnią w swoim własnym chlewie! Ciemno się robi, jak się ten mrok przelewa przez okienka. Trzeba poprzecierać te pajęczyny, ale wielki - bestia - lezie po ścianie! Widać nie ma wiatru, na jabłonce ani listek nie drgnie... Much tu od groma, no to i pająki maja używanie. Trza cos będzie z tym zrobić...
- Co jest!? - Mysiata? Jezu, ona liże mi ranę, a jak mnie zaraz użre? - czuje krew... Nie... - wylizała tylko. Poczciwa Mysiata. A Tatuś rany nie zauważył. Zresztą kto by się tym przejmował pokaleczoną świnią. Zagoi się i już, przecież ja sam też tak mówię... - psiamać! - mówiłem - przecież teraz tylko chru-chrumkam. Kwiczę, no tak tylko kwiczę - przecież słyszę sam siebie. Tylko myślę. Jakby myśli były w przeźroczystym, zamkniętym słoju, tam się kłębiły. Nie mogą wyjść, wypłynąć, wypełznąć na zewnątrz. To pewno dlatego mnie nie słyszą, nie rozumią...
Ciasno mi, tak właśnie - ciasno. Duszę się sam w sobie, jakbym miał za ciasne ciało w stosunku do duszy. To prawie fizyczny ból. Wszystko wiem, widzę, czuję, poznaję, a jednak jest mi ciasno w samym sobie.
A wokół wszystko duże, odległe, sufit wysoko, okna daleko, głowę jakoś ciężko podnieść - jakbym miał sztywny kark. Podrzucać głową trzeba, wtedy to lepiej wychodzi. - E, ktoś idzie...
- Mamusia!!! Chamy - kurde - nie pchać się, stratujecie mnie! Co jest do żarcia? - he!, przecież że ziemniaki z pokrzywą parzone i to tak na okrągło, aż do przymrozków.
Nie będę jeść.

---oooOooo---

Jednak się nie przebudzę z tego koszmaru. Który to już dzień? Sen nigdy tak długo nie trwa. Co ja tu ze sobą  zrobię? Nie będę jadł, niech zdechnę - przecież to nie jest życie! Nie wstanę, utopię się w tej gnojówie...
 - Myszata!? Co ty chcesz? Nie do wiary! Przyniosłaś mi w pysku ziemniaki? Nie myślałem, że można tak delikatnie ryjkiem podsuwać jedzenie. Wyleczyłaś mi ranę, a teraz nie chcesz, bym się zagłodził? Przecież ty tylko nierogacizna jesteś... Widziałem, jak drżałaś, kiedy Tatuś widłami zdzielił knura, ale przecież Tatuś prześcielał słomę!
Jezu, już chyba jesień, rumienią się jabłka, słońce złoci liście, na polach pewno już po zbierkach... - Boże! - za co mnie takie więzienie spotyka? Słyszę śmiech Basi, Krzyś pewnie mnie już nie pamięta. Widziałem, jak patykiem bił prosięta, a Basia nic mu nie powiedziała. Chyba teraz wiem to, czego Oni nie wiedzą, Krzysio też taki będzie?... Nieraz słyszałem, że trzeba mieć serce dla zwierząt. Co to jest to „serce dla zwierząt”?  - to, że byle co jemy, bo jesteśmy głodni, no to jemy. To, że rzadko się tutaj sprząta? - że jest mokro i śmierdzi? Tatuś już może tyle sił nie ma, ale i mi kiedyś też nie zależało... Warchlaczek cały dzień konał w bólach, no jest ich dwanaście, to prawda - ale też skąd brać na weterynarza? Wiem, że uparowali z ziemniakami tego warchlaczka, Myszowata nie jadła na wieczór z przejęcia. Tatuś myślał, że jest chora, postali z Mamusią i mówili o dorżnięciu, no to na rano już jadła z czystego strachu.
- Że czasem kopną, walną widłami, wody w poidło zapomną nalać? - kłopoty i troski ich żrą, to i tak jedno myśli, że drugie dało.

---oooOooo---

Chyba śnieg z deszczem zawiewa, ponuro tu jakoś. Wczoraj dwie lochy zabrali... - nie wróciły już do boksu. Słyszałem, jak ostrzyli noże o kamień. Krzyś obracał koło. Cieszył się, że będzie święto. Potem były wrzaski loch i głuche uderzenia... - jedna chyba dwa razy dostała w łeb, bo słychać było, jak grzebie ziemie racicami i charczy. Cisza taka wielka nastała w chlewie, słychać było tylko miarowe pochrapywanie i ten urywany, krótki oddech paraliżował mi głowę. Mrowiło mi się przed oczami, gdybym mógł, to ocierałbym pot ratkami z krótkiego, wypukłego czółka, a tak to zalewał mi oczka...
- Boże wielki, wiem, że tak to już jest, że jedni jedzą drugich, ale we Wigilię, jak Tatuś przyjdą z opłatkiem i resztkami ze stołu, pozwól mi bym przemówić, ten jeden raz. Nie będzie zdziwiony - przecie wszyscy wiemy, że we Wigilię można. Bo ja już teraz wiem o tym „sercu dla zwierząt”. A przecież słyszałem czasem w audycjach o opiece, o trosce, poszanowaniu dla zwierząt, o godności i śmiałem się, a i czasu nie było, by rozmyślać. Myślałem wtedy: żyć trzeba, jeść trzeba, piętro na domu podnieść, ropa drożeje i gdzie tu o godności dla świni? A dla mnie to kto ja ma? - jak siedem nocy z pszenicą stałem pod skupem???... Boże! No powiedz coś! A może trzeba mi było tu cztery miesiące przebyć, żeby to ze świńskiej perspektywy zobaczyć?

---oooOooo---

Od wczoraj znowu śnieżyca, takie mleko za oknami. Tatuś choinkę przyniósł, bo okrzesane gałęzie za próg rzucił. Rozpachniały się na cały chlew. Łzy mi pociekły, na gęstych rzęsach wisiały, jak rosa jesienią na pajęczynach. Myszowata zlizała mi je, jakby mi na pociechę. Już nie długo, a ostrzegę Tatusia. To twardy chłop. Nie ucieknie. Na pewno wysłucha. Może Myszowatej da dożywotni wycug jak starej klaczy Basi po dziadku Franciszku?
Piekli placki, taki zapach chleba i ciasta snuł się po obejściu, że aż tutaj zalatywało. Krzyś chyba dostał buty od Mikołaja, bo Basia przegoniła go ze stajni. Rośnie mi chłopak na pociechę. Mi czy im? - już sam nie wiem i nie wiem, jak to się skończy...
- Jezus Maria, znowu Józek zza rzeki przyszedł. Ruch na podwórku jakiś większy... Noże, znowu noże ostrzą!
- Myszowata! Myszowata! Idź w kat, słomą, tak słomą cię przykryję, jeszcze trochę... - taaak... wiem w końcu od czego jest ryj i mocne racice. Nie wychodź!
Jakże ten nóż dźwięczy o kamień i koło się nierówno obraca...
Wrzątek do kadzi leją...
- Boże wielki! Kogo wywloką z chlewni? Tak przed samymi Świętami? Powiem, powiem Tatusiowi! We Wigilię, jak tradycja każe! Opowiem, opowiem mu wszystko. No wiem, przecież jeść trzeba, ale o godności, o szacunku powiem. No i to dlatego nam nie dali jeszcze sniadania... Dadzą, jak będzie „po wszystkim”.
Idą, idą... Matko Boska! - do naszego boksu!!! Nie Tato! Nieeee! NIE MNIE!!! Będę walczył o siebie, nie o siebie - o Was! O Was wszystkich, Tato Nie! Poczekaj do Wigilii!!! Powiem Ci! Pogadamy! TAAATOOO!!!...

K O N I E C


STUDIO ZA PRÓG DZIĘKUJE PANI WIKTORII LEŚNIAKIEWICZ ZA UDOSTĘPNIENIE POWYŻSZEGO TEKSTU

8 komentarzy:

  1. Dzięki za ten tekst, jest świetny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przed świętami jak znalazł:) Jednak, zapewne, wywołałby jedynie ironiczny uśmieszek na ustach "Polaka-Katolika"...

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, oglądam i słucham z uwagą wykładów Pana Listkiewicza.Bardzo chciałabym zamówić e booka ''Poznaj siebie'' nie mam jednak możliwości dokonać tego przelewem za pomocą internetu- nie posiadam karty.Pisałam maile do Pana Listkiewicza, ale ciągle przychodzą mi zwroty mailów.Chcę uczciwie nabić tę książkę.Jak mam to zrobić? Beti z Polski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę napisać do mnie na zaprog@gmail.com

      Pozdrawiam, Piotr

      Usuń
  4. Wystarczyła, by swiadomość i wiara w reinkarnacje.

    Bardzo dobry tekst. Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Trochę mi to przypomina powieść Franza Kafki – Przemiana.

    Ale nie trzeba być świnią czy innym karakonem aby czuć się podobnie. Człowiek znający świat, cierpienie wie, że jest w więzieniu. Czyli w cielesności, w czymś co choruje, umiera. Jest pewna rzecz o której się zapomina, że nie ciałem jesteśmy i pamięcią, czy emocjami, myślami. Wydarzenia jakie by niebyły muszą się zdarzać, a od nas zależy ich odbiór.
    Dlatego jak zdamy sobie sprawę, że prawdziwe ja nie umiera, będzie łatwiej żyć. To zaś wymaga ogromnej dojrzałości. Nie jest to czcza gadanina, ani urojenie myślowe, trzeba samemu zagłębić się w swoją istotę. Do pewnego momentu rozpoznamy podówczas, że ciało wraz z jego wszystkimi wadami jest jak kropla deszczu, która wżdy wyparuje.
    Takie jest pocieszenie, głupcy go nie przyjmują, że śmierć to wydarzenie doniosłe, jakby ktoś nam otworzył cele w której się dusiliśmy. Co by to było bez śmierci!
    W opowiadaniu tym Świna ta brała zbyt dosłownie to, co się tam działo. Za bardzo przejmowała się, za dużo miała własnych ubrdań, które się sprzeciwiały woli przeznaczenia.
    Nie trzeba się tym przejmować, zasada jest taka, żeby się odczepić, trwać między zmysłami a jaźnią.
    Do momentu aż ktoś przyjdzie, i wybierze nas. Wtedy nas zetnie lub powie jak się samemu ściąć za życia. Innej drogi raczej nie ma jak ścinanie, aż do ostatku indywidualności. Jednak o tym już nie będę mówić.

    Tam u góry napisane jest:
    „ludzie zwierzętom zgotowali ten los…

    Chyba nikt nikomu nie może zgotować losu, każdy sam a może za pomocą tajemniczych sił ma już podany los. Ale jestem na to zbyt głupi. Nie muszę o tym nic widzieć.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ma Pan zupełną rację. Nikt nikomu nie może zgotować losu, bo to sami jesteśmy "kowalami swojego własnego losu". Autorka nie myśli tymi kategoriami, ale ponieważ sam tekst jest wyśmienity, zamieściłem go tutaj.

      Usuń